„Żydowska Warszawa” – to hasło, które automatycznie niemal kojarzymy z przeszłością. Albo w wersji tragicznej (getto), albo sentymentalno-cepeliowej.
Ta druga objawia się często idealizowaniem atmosfery przedwojennego Muranowa, rzekomej symbiozy między jego mieszkańcami a resztą warszawiaków oraz westchnieniami, że cudownie byłoby dziś znaleźć tutaj więcej stylizowanych lokali z „wątróbką po żydowsku” w menu, jak na krakowskim Kazimierzu. Płynąc na historycznych falach, dość łatwo zapomina się, że żydowskie życie w stolicy nie skończyło się wraz z Zagładą.
Na współczesną żydowską Warszawę można patrzeć na wiele sposobów. Odwołania do przeszłości – dziś już w dużej mierze niewidocznej zza siatki nowych ulic i powojennej zabudowy – są oczywiście ważnym tropem, ale niejedynym. Ta świadomość towarzyszyła autorom ostatniego – odnoszącego się do teraźniejszości – rozdziału uruchomionej 3 marca przez Muzeum Polin multiplatformy edukacyjnej „Żydowska Warszawa” (dostępnej pod adresem: www.warsze.polin.pl/przeszlosc/terazniejszosc), w której powstawaniu niżej podpisana miała swój skromny udział.
Wzorem portalu Freunde von Freunden, pokazującego światu międzynarodowych artystów w swoich mieszkaniach albo miejscach pracy, chcieliśmy, by miała najbardziej współczesną formę – bloga ilustrowanego zdjęciami i filmami. Zależało nam również, by spojrzenia na powojenną Warszawę z żydowskiej perspektywy było możliwie jak najszersze, uwzględniające wszystkie istotne dla społeczności wątki po 1945 r. Dlatego też poprosiliśmy kilkanaście osób, by podzieliły się swoimi osobistymi doświadczeniami, prowadząc zarazem czytelników ich śladem po mieście.
Część naszych przewodników to osoby doskonale znane czytelnikom POLITYKI: w roli tropiciela nielicznych śladów przedwojennego miasta swojego dzieciństwa i młodości występuje Józef Hen. Leopold Sobel, redaktor internetowego magazynu „Plotkies” pokazuje nam Warszawę zapamiętaną z dzieciństwa i młodości, zanim wyemigrował z niej jeszcze w latach 50. Z Eleonorą Bergman wybieramy się na poszukiwania różnego rodzaju znaków, upamiętniających przeszłość, Jan Jagielski oprowadza nas – tym razem ważnymi dla siebie tropami – po Cmentarzu Żydowskim. O Marcu 1968 r. traktują dwie opowieści – bardziej publicystyczny z ducha tekst Seweryna Blumsztajna i relacja bezpośredniej uczestniczki wydarzeń na Uniwersytecie Warszawskim, wówczas mieszkanki sąsiedniej ulicy Górskiego, Bożeny Ireny Werbart. Stanisław Krajewski przypomina, jak wyglądały żydowskie poszukiwania religijne w latach 70. i 80., zaś aktor Henryk Rajfer odtwarza czasy, gdy Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów było jedyną organizacją spajającą świeckich przedstawicieli odbudowującej się po wojnie społeczności. Przedstawicielka trzeciego pokolenia, Joanna Baczko, próbuje pokazać szerokie spektrum działających w Warszawie żydowskich instytucji i organizacji, a Daniel Slomka, Izraelczyk mieszkający od kilku lat w polskiej stolicy, na bazie rozważań o roli barów z hummusem w polsko-żydowskich relacjach, wędruje nieoczywistą, częściowo turystyczną, częściowo zawierającej rodzinne akcenty trasą.
Jest też ścieżka osobna, nietypowa: młodej blogerki Styledigger, którą z żydowską Warszawą łączy jedynie fakt, że przez pewien czas mieszkała na Muranowie. Ciekawiło nas, jak też współczesną żydowską Warszawę zinterpretuje osoba młoda, całkowicie z zewnątrz, nieinteresująca się dotąd zupełnie żydowskim dziedzictwem – gdy ruszy w miasto z aparatem fotograficznym.
Żadnemu z autorów nie narzucaliśmy stylu opowieści, z wyjątkiem podstawowych wytycznych, jak objętość i uwzględnienie w narracji topografii stolicy; chcieliśmy, by przez ten zabieg tym mocniej zarysowała się indywidualność autorów. Zakładaliśmy też, że niektóre punkty, a może nawet fragmenty ścieżek będą się powtarzać. I tak też się stało. Na powierzchni mapy ujawnia się również jedno, wyraźne pęknięcie. Jest nim Marzec 1968 r. – obecny niemal w każdej opowieści. To potwierdza, że chcąc pisać historię powojennej żydowskiej Warszawy, należałoby od razu podzielić ją na dwa etapy: do Marca i po nim.
Druga prawda, która przebija z tych tekstów, prowadzi do rewizji stereotypowego spojrzenia na żydowską Warszawę, sprowadzającego ją do „miejsca-po-getcie” albo enklawy przy placu Grzybowskim, gdzie mieści się bodaj najwięcej żydowskich organizacji i instytucji. Żydowskiej Warszawy nie da się bynajmniej wydzielić z reszty miasta, jak spróbowali to kiedyś zrobić hitlerowcy. Ani Marzec nie jest wyłącznie historią żydowską, jak słusznie zauważa w swoim tekście Seweryn Blumsztajn, ani warszawscy Żydzi, również przed wojną, nie utożsamiali stolicy z gęsto zabudowanymi kwartałami Dzielnicy Północnej. Widać to tym bardziej dziś, kiedy w poszukiwaniu żydowskich wątków można wybrać się zarówno na Grochów, jak i na plac Trzech Krzyży.
17 marca o godz. 4:25 1137
Zagkadam pod Wasz szyld, bo ‚Muranow” to dla mnie Jola, ktora dzis mieszka w jakims zydowskim niebie. Albo obok, gdyz nie byla zbyt religijna. Jak ja.
Jola, to ‚moja’ slicznotka/muza z Muranowa.
A wlasciwie kobieta Leszka, gdyz byla jego zona i matka ich corki.
Jola byla ‚moja’ w tym sensie, ze bylismy intelektualnymi partnerami. I spedzilismy miliony godzin gadajac w naszych redakcjach, ale glownie po nocach w mieszkaniu jej rodzicow na Muranowie, a pozniej w klitce Za Zelazna Brama. I jak maz Joli – Lech – wracal do domu bladym switem, to byla dla mnie pora przywitac sie z nocnym autobusem ‚F’ do Falenicy.
Jola byla ‚moja’ takze w tym sensie, ze jak poklocila sie z Leszkiem na ostro, to mu grozila, ze ucieknie z corka do Nowego Jorku (gdzie dlugi czas mieszkalem) wiedzac, ze moj dom, to zawsze takze jej dom. I podzielimy sie ostatnia kromka chleba, jak bedzie trudno.
Sprawiedliwie, jak goj z zydowka. Jak ludzie, ktorzy sie kochaja jakp ludzie.
Ale Jole niedawno zabil rak.
I ‚moj’ Muranow bez Joli wlasciwie nie ma sensu.
Sorry.
17 marca o godz. 9:07 1138
Szanowne Panie,
Warszawa jest miastem polskim. Żydzi nie dobrego nie wnieśli do jej rozwoju, a wręcz przeciwnie, hamowali jej rozwój tworząc w niej swoje getto – najbrzydszą, najbiedniejszą, najmniej rozwiniętą dzielnicę tego miasta, istną wylęgarnię nie tylko chorób organizmu ludzkiego ale także lichwy, paskarstwa i innych plag ekonomicznych.
22 marca o godz. 22:41 1140
Zajrzalam na strone i wyglada ciekawie.
Poszperam wiecej jak bede miala chwilke.
Ja kiedys myslam o zebraniu historii przedwojennych i wojennych moich stron
ale zabralam sie za to za pozno.
Wiekszasc pokolenia, ktore moglam zapytac juz nie ma.
25 kwietnia o godz. 5:26 1143
jakowalski
17 marca o godz. 9:07 1138
Trzy cytaty:
„… Więc wchodzi pan do tego muzeum i co pan widzi w jego pierwszej sali?
Dla mnie, jako historyka, najważniejsze jest, żeby ludziom pokazać, iż przeszłość była inna niż współczesność. W Polsce to jest szczególnie istotne, bo wam dolega sztuczna jednorodność. Powojenna Polska została stworzona sztucznie. Przez hitlerowski mord na Żydach, potem wypędzenie Niemców, odcięcie granicą Ukraińców, Białorusinów, Litwinów – Polacy zostali sami. A Polska nigdy w historii nie była jednolitym krajem. To trzeba powiedzieć na początku. Więc ja bym zaczął od przedwojennej Warszawy.
Nie od chrztu czy Cedyny?
Zawsze trzeba opowiadać od bliskiej przeszłości do dalekiej. Bo bliska lepiej wciąga. A poza tym źle by było zaczynać od mitu, że Piastowie to byli tacy sami Polacy jak pan czy moja żona. Tendencja jest taka, żeby ich pokazywać jako ludzi wprawdzie nieco dziwnie ubranych, może nie jeżdżących jeszcze samochodami, ale poza tym z grubsza takich jak dziś, myślących jak dziś i mówiących jak dziś.
Jak Flinstonowie.
Polacy często właśnie tak widzą swoich przodków. A to jest nieporozumienie. Kiedyś na przykład w Krakowie nie było Polaków. Byliśmy my – Celtowie. Dopiero pokazanie tego będzie lekcją prawdziwej historii.
Ale ja bym zaczął od nowszej, szokującej prawdy. Od największego budynku w Warszawie przed I wojną światową, czyli od cerkwi na dzisiejszym placu Piłsudskiego. Niewiele mniejsza była wielka synagoga na dzisiejszym placu Bankowym. Po obu nie ma śladu. A oba gmachy były dużo większe niż warszawska katedra. Warszawa była miastem Imperium Rosyjskiego. Żydów było prawie 40 proc. Do tego Rosjanie, Niemcy.
Polacy byli mniejszością?
Zależy, jak liczyć. Bo byli asymilowani Żydzi, Rosjanie i Niemcy, ale duża część warszawiaków nie mówiła po polsku. Polacy byli tylko jedną z dużych grup etnicznych. Od tego bym zaczął, żeby pokazać, że ten świat był inny. Podoba mi się teza angielskiej powieści: „Przeszłość to obcy kraj”.
* * *
” … Więc w pierwszej sali ludzie mogliby sobie uzmysłowić nieoczywistość polskich dziejów.
Może nie w pierwszej sali, ale w drugiej lub trzeciej ludzie powinni usłyszeć języki dziewiętnastowiecznej Warszawy. Rosyjski, niemiecki, jidysz, a między nimi polski. Bo Polska dla Polaków, Polska piastowska w wersji przedstawionej przez Gomułkę, do 1945 r. nigdy nie istniała. To nie jest „nasz kraj”, gdzie mieszkali obcy, ale ich wypędziliśmy i znów jest jak 1000 lat temu. Przecież nie wiemy nawet, po jakiemu Piastowie mówili. Przez pół wieku Wrocław był na przykład przedstawiany jako prapolskie miasto zniemczone przez germańską nawałnicę. A okazuje się, że początki Wrocławia były czeskie.
Wszędzie w Europie, a zwłaszcza w Środkowej, pokutuje mit utrzymujący, że każdy naród ma swoje naturalne granice, własne podwórko otoczone płotem, za którym mieszkają lepsi lub gorsi sąsiedzi. To jest kompletny fałsz. Do czasu Hitlera i Stalina nigdy tak nie było. I tu nie chodzi tylko o Warszawę czy Wrocław. Nigdy nie było w Polsce miasta całkowicie polskiego – jak dziś. Poznań był kiedyś w połowie niemiecki. Gdańsk – więcej niż w połowie. Łódź to był narodowościowy tygiel. Lwów i Wilno – wiadomo. I to nie była polska specyfika. Przecież marsyliańczycy podczas rewolucji wchodzący do Paryża z „Marsylianką” na ustach – słabo znali francuski. Mówili po sabaudzko-prowansalsku.”
* * *
„…. Czytałem kiedyś pamiętnik galicyjskiego ludowca, wójta jednego z miast II Rzeczpospolitej, który urodził się pod Tarnowem jako chłop pańszczyźniany w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Nie wiedział, że jest Polakiem. Od ludzi słyszał, że są gdzieś Polacy. Ale to była szlachta albo jacyś ludzie mieszkający za Wisłą. Nie on. I nie jego rodzina. Dopiero, kiedy mając 20 lat nauczył się czytać, dowiedział się, że mówi i czyta po polsku, czyli jest Polakiem. Tak samo jak szlachcic. Ważne jest, żebyśmy sobie zdali sprawę, jak bardzo późno lud wiejski uzyskał nowoczesną tożsamość. Wcześniej takich pytań prości ludzie sobie nie stawiali. Wiedzieli, kto jest panem, kto królem, jakie mają wobec nich obowiązki, jaką mają religię, a dalej nie pytali”.
ZRODLO:
Dzieje własne – Polityka.pl
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/185895,1,dzieje-wlasne.read
PS. Polecam calosc.
Smacznego.
1 maja o godz. 18:22 1144
mr. off
Zbyt długo mieszkałem w państwach wielonarodowych (RPA, Australia, Cypr) aby nie zauważyć, że są one bardzo mało stabilne. I co powiesz na Izrael, gdzie tamtejsze władze dążą od lat do utworzenia państwa etnicznie jednolitego, czyli konkretnie w 100% żydowskiego? Czy tam jest jakieś muzeum polskości? Nie ma, mimo że co najmniej polowa założycieli Izraela pochodziła przecież z Polski…